back The Independent cultural journal “JI”

RzeczpospolitaRzeczpospolita, Warszawa, 20.01.2001

UKRAINA
Lwów zmienił się w największą z zachodnioukraińskich wsi.
Chudnie tutejsza warstwa kulturalna.
Galicja w ciemnościach

IGOR KLECH

BAZAR WE LWOWIE

Jestem rosyjskim pisarzem o korzeniach ukraińskich, polskich i litewskich. A choć wyjechałem z Galicji i zamieszkałem w Moskwie, nie znaczy to, że nie obchodzą mnie dawne moje strony. Staram się więc przynajmniej raz w roku je odwiedzić i przekonać się, że... Galicja nie jest najmilszym miejscem na tym świecie. Podczas ostatniej podróży nad Dniestrem chcieli mnie zabić, na dworcu autobusowym we Lwowie - okradli, a kiedy wybrałem się w ukochane góry, okazało się, że w górach jest niewiele lepiej niż "w dołach".

Najpierw nędza czy zdziczenie

Trudno orzec - czy to nędza jest przyczyną obecnego zdziczenia, czy też na odwrót: zdziczenie przywiodło ludzi do nędzy? Najgorsza wydaje się postępująca atomizacja społeczeństwa. Prawie powszechny udział w drobnym handlu, brak produkcji i "gastarbeiterstwo" to tylko skutki. Główna przyczyna to niemożność dogadania się choćby dwóch sąsiadów co do produkcji i sprzedaży czegokolwiek (nie siły roboczej, tylko jakiegoś towaru i to nie sobie nawzajem, ale na eksport, bodaj za granice regionu). W całym milionowym Lwowie kantory prowadzą wyłącznie skup dolarów, zresztą po zaniżonym kursie.

"Hałyczyna" rustykalizuje się. W połowie lat 90. stwierdzenie, że Lwów zmienił się w największą z zachodnioukraińskich wsi, uważano za złośliwy paradoks. Dziś powtarzają je rubryki humoru w miejscowych gazetach. Miasta, w których dogorywają fabryki i uczelnie, rozrasta się pasożytnicza warstwa niewykwalifikowanych urzędników, a wynoszą się najenergiczniejsi, najzdolniejsi ludzie, czeka nieuchronny upadek. Z braku energii miasta Ukrainy pogrążone są w ciemnościach (wszędzie poza stolicą wyłącza się prąd); gospodarka komunalna, transport, zieleń miejska - wszystko to nieodwołalnie się degeneruje. Tymczasem ze sceny zeszły (z powodu wieku) resztki starej miejskiej inteligencji, pamiętającej jeszcze czasy przedsowieckie, niedościgniony wzór dla ludzi z awansu. Ci z perwersyjną satysfakcją powtarzają dowcip szefa lwowskiej administracji: "Wszyscy wyszliśmy ze wsi, ale wieś z nas nie wyszła". Co gorsza, większości taki obrót sprawy odpowiada!

Ubożenie wsi wiąże się z kolejną, o wiele potężniejszą, niż poprzednia, falą kryminalizacji. Podczas ostatniego pobytu zrozumiałem, dlaczego maniakalny morderca Onoprijenko mógł bezkarnie wyrzynać całe rodziny: po zmroku nikt tu nie wyściubi nosa za drzwi, cóż mówić o pomocy. Pierwszy raz w życiu widziałem wsie, gdzie nie szczekają psy. Szosy są zaniedbane, ludzi nie stać na benzynę. Co w takich warunkach robią młodzi? Reklama, która zastąpiła obecnie ideologię, głosi trzy najważniejsze przykazania: "Bierz od życia wszystko", "Jesteś tego warta" i "Podaruj sobie odrobinę luksusu". Podczas gdy władza troszczy się tylko o utrwalenie własnej pozycji, ludzie zaczynają łamać wszelkie zakazy cywilizacyjne. Miejscowi przywódcy liczyli swego czasu na napływ z Zachodu amatorów "ekstremalnej turystyki", gotowych płacić za wątpliwą przyjemność zwiedzenia głuchej środkowoeuropejskiej prowincji, najwyraźniej się jednak zawiedli.

Gutenberg pocieszyciel

Z grubsza biorąc, Ukraina zostaje pięć lat za Rosją (formowanie się burżuazji kompradorskiej, zabójstwa na zamówienie, piramidy finansowe, konflikt prezydenta z parlamentem), i o tyle samo wyprzedza Białoruś, która przeżywa okres "wiecującej demokracji". Ale nie chodzi o analogie. Ludzka cierpliwość nie jest bezgraniczna. Społeczeństwo musi jakoś funkcjonować, skorumpowana "demokratyczna" elita, nie umiejąca tego zapewnić, zostanie więc usunięta. Bezhołowie, wstrząsy społeczne i tendencje autorytarne zaowocują w końcu "porządkiem". Nie będzie to "oświecony absolutyzm", raczej coś wręcz przeciwnego, i na pewno nie komunizm (większość zbyt dobrze pamięta jego dystrybucyjne rozkosze); można sobie tylko życzyć, by owo coś nie przybrało barwy brunatnej (fakt, że w latach dziewięćdziesiątych skrajna prawica ponosiła haniebne porażki nawet w Galicji, nikogo nie powinien zmylić: zmiany dojrzewają długo, ale zachodzą bardzo szybko).

Chciałem pisać o kulturze, nie o polityce, ale choć wygoniłem politykę drzwiami, wróciła oknem jako ekonomia polityczna. Mówiąc jednak serio - sprawy kultury, choćby działalność wydawnicza - są tym, co się w krajach postsowieckich najbardziej udało: cokolwiek mówić, dostęp do informacji uzyskaliśmy w takim zakresie, o jakim nie mogliśmy nawet marzyć. Dla mnie osobiście to jedno równoważy wszystkie mankamenty nowej sytuacji. Duzi chłopcy i dziewczęta sami decydują teraz, które książki chcą czytać (i pisać).

Z miast dzisiejszej Ukrainy Lwów jako pierwszy opanował niegdyś wynalazek Gutenberga - pewnie dlatego odbywają się tu największe w kraju targi książki "Forum wydawców" (już siódme z kolei). Paradoksem jest, że pomimo wielu protekcjonistycznych zabiegów, w niepodległej Ukrainie wydaje się po ukraińsku mniej niż przedtem, najwyżej dziesięć procent wszystkich druków. Jedynie w Galicji proporcje są odwrotne. Z oficyn lwowskich wyróżniam przede wszystkim "Kłasykę" (wydaje literaturę piękną i jako jedyna obywa się bez sponsorów), "Litopys", religijno-filozoficzne "Swiczado" i krajoznawczy "Centr Ewropy" (almanach "Hałyćka Brama" i najlepszy chyba z dotychczasowych przewodników po Lwowie). Za to "Proswita" i "Hałyćki kontrakty" przeniosły się do Kijowa.

Zostało "Ji"

Migracja do stolicy (niezależnie od tradycyjnej niechęci między obu miastami) to główna przyczyna chudnięcia tutejszej warstwy kulturalnej. Ludzie wyjeżdżają ze ściśniętym sercem, ale wyjeżdżają. Byli redaktorzy "Post-postupu", najambitniejszej lwowskiej gazety lat 90., wydają w Kijowie najpoczytniejsze ukraińskie pismo ilustrowane "PiK" ("Połytyka i Kultura"). Do Kijowa przeniósł się grafik Ihor Podolczak; do połowy lat dziewięćdziesiątych bezskutecznie starał się Lwów uczynić jednym z centrów plastycznych Europy, organizując międzynarodowe wystawy "Interdruk", czy też zakładając Fundację im. Sacher-Masocha (reakcja radnych: to już Ukraińcy mają się nie tylko męczyć, ale jeszcze czerpać z tego rozkosz?). Trudno uwierzyć, ilu ludzi porzuciło Lwów w ostatnim dziesięcioleciu. A ilu poumierało! Za którymś pobytem uderzył mnie widok mnóstwa kulejących mężczyzn w średnim wieku - chodzili o lasce, jakby chcieli powiedzieć: "Jestem inwalidą, proszę mnie nie krzywdzić...". Najlepsi lwowscy malarze z Lubomyrem Medwidem na czele od roku po dumpingowych cenach ozdabiają ściany cerkwi w Ottawie, konserwatorzy wznoszą pod Moskwą pałace dla "nowych ruskich", koryfeusz lwowskiego witrażu Anatolij Czobitko upiększa rezydencje tatarskich baronów naftowych w Kijowie i na Krymie. We Lwowie nie ma pracy nawet dla kontrolujących miasto bandytów. Z Zachodu przyjeżdżają czasem jacyś dziwacy albo ekipy telewizyjne, pragnące rozerwać czy też nastraszyć widzów postaciami miejscowej bohemy. (No, i słusznie: czym zawojował zachodnie galerie lider światowych rankingów artystycznych, Ilja Kabakow? Estetyką sowieckiej "komunałki".)

Są jednak we Lwowie rzeczy, o których można mówić bez taryfy ulgowej. "Ji" (litera ukraińska, "i" z dwiema kropkami) to bez wątpienia najciekawszy lwowski periodyk, niemający analogii nie tylko na Ukrainie, ale i w Rosji. Redaktorem jest tłumacz, filozof i politolog Taras Wozniak, swego rodzaju minister spraw zagranicznych Galicji. Pismo zajmuje się problematyką Środkowej i w ogóle "nowej" Europy. Nie unika bolesnych tematów, jest międzynarodowe i wielojęzyczne. Ma oryginalną szatę graficzną (sztuka stosowana to galicyjski konik, uczelnie artystyczne od dawna kładą na nią nacisk). To właśnie "Ji" zachęciło studentów do tłumaczenia zachodnich tekstów filozoficznych i literackich. Młoda humanistyczna elita Lwowa (albo już przyssana do zachodnich grantów, albo do tego dążąca; samo "Ji" zresztą też finansuje niemiecka Fundacja im. Heinricha Bšlla), skupiona wokół pisma, co roku organizuje jedną lub dwie konferencje międzynarodowe, co dwa tygodnie zaś - seminaria. To popularna forma tutejszego życia intelektualnego: ekumeniczne seminaria w Lwowskiej Akademii Teologicznej prowadzi drohobycki obrońca praw człowieka Myrosław Marynowycz, który teologię studiował w USA, a na Uniwersytecie Katolickim - Amerykanin Borys Gudziak. Na Lwowskim Uniwersytecie Państwowym politologiczne seminarium zorganizował profesor Jarosław Hrycak. Nawet ta uczelnia, ostoja sowieckiej i postsowieckiej reakcji, zdawałoby się, z zasady niereformowalna, w związku z wymianą pokoleń ulega pozytywnym zmianom. Niemała w tym zasługa prorektor Mariji Zubryckiej, mocno "zwesternizowanej" pani filolog, poprzednio pracującej na Uniwersytecie w Pensylwanii i krakowskim UJ.Wsiadam z kolei do pociągu, bardzo niestety byle jakiego (widywałem już w galicyjskich wagonach powyrywane półki i drzwi do toalet) i wyruszam do Iwano-Frankowska. Tutejszy dworzec wyremontowano w zeszłym roku przed wizytą prezydenta Kuczmy (a pociągi jeżdżą okrężną drogą przez Stryj w związku z katastrofalnym stanem torowiska). Prezydent naturalnie przyleciał samolotem.

Fenomen Stanisławowa

Ma Iwano-Frankowsk swoją własną i wcale nie ciasną, kulturę, w tyle zostawił nie tylko Lwów, ale pod pewnymi względami i Kijów. Ot, zebrało się kilku miejscowych pisarzy, wypisało na sztandarze hasła "Postmodernizm" i "Europa Środkowa", ruszyło do boju i wzięło szturmem twierdzę literatury ukraińskiej. Fenomenem stanisławowskim (Stanisławów - za radzieckich czasów Stanisław, a od 1962 roku Iwano-Frankowsk) zainteresowali się też Polacy, częściowo Rosjanie, a najbardziej - zachodni slawiści. Jurij Andruchowycz debiutował jeszcze za radzieckich czasów, dał się później poznać ze skandalizujących wystąpień w stanisławowsko-lwowsko-kijowskiej grupie poetyckiej "Bu-Ba-Bu", a trzy powieści, które napisał w latach dziewięćdziesiątych, krytyka uznała za wzorzec ukraińskiego postmodernizmu. Ale stanisławowski fenomen zaistniał dopiero po tym, jak inżynier z Kałusza, Jurij Izdryk, założył almanach "Czetwer". Izdryk, który szybko opierzył się i pozbył prowincjonalnych nawyków, według mnie jest dziś najciekawszym z autorów tej szkoły; unika ornamentacji, retoryki, szuka istoty rzeczy i... "nie boi się bać", chociaż w długim rejestrze galicyjskich strachów z jego ostatniej powieści, brak najważniejszego - obawy przed przeciągami.

Porządna szkoła winna mieć zaplecze teoretyczne. To zadanie wziął na siebie Wołodymyr Jeszkilew - autor i wydawca trudnego w lekturze almanachu "Pleroma", i niezwykle cennej "Małej Encyklopedii Aktualnej Literatury Ukraińskiej", pięknie wydanej przez miejscową "Liłeję-NW". W Stanisławowie czuje się też artystyczny ferment, jawnie kontrastujący z powszechnym ubóstwem. Zapoczątkowane w 1989 roku międzynarodowe wystawy "Impreza" odbywają się, wprawdzie z przeszkodami, do dzisiaj. Ich organizatorzy zamierzają otworzyć muzeum sztuki współczesnej w gmachu kina, które w latach trzydziestych nazywało się "Ton", a za Sowietów - oczywiście im. Iwana Franki (jeśli pisarz, który z woli władzy radzieckiej dał swoje imię miastu, zawadził o nie kiedy, to wyłącznie po drodze w Karpaty, dokąd jechał się leczyć). W sztuce galicyjskiej liczy się przede wszystkim technika, materiał, gałęzie mniej lub bardziej stosowane - grafika, tkactwo, ceramika. Takie jest po trosze i tutejsze malarstwo. Twórczość Wołodymyra Humennego (Grand Prix w Seulu, indywidualne wystawy w Kanadzie, Niemczech, Hiszpanii) i Wołodymyra Czerniawskiego, malarzy bliskich literackiej szkole stanisławowskiej, odznacza się przede wszystkim niezwykłym perfekcjonizmem. Za grafikę właśnie obaj zostali nagrodzeni i przyjęci do Rzymskiej Akademii Sztuki Współczesnej.

Ponury ton, w jakim zacząłem, nieco się rozjaśnił: Iwano-Frankowsk wyszedł z cienia Lwowa i nawet zyskał na jego tle. Ale nadal gnębi mnie problem: jak to jest z tym bytem i świadomością? W Galicji spełnia się zresztą inna formuła Marksa: zanika różnica między miastem a wsią. Pytanie tylko, czy to wieś pożre i strawi miasto, czy też miastu uda się choć trochę zmienić wieś. I kto dożyje końca tego procesu?

Przekład Jerzy Czech


Autor jest prozaikiem i eseistą. Młodość spędził we Lwowie. Obecnie mieszka w Moskwie. Laureat nagrody im. Jurija Kazakowa za najlepsze opowiadanie rosyjskie.

(c) Copyright, PRESSPUBLICA Sp z o. o.